Tańczący z Ludźmi – Historia Spójności Osobistej

Druga strona książeczki, która w książce „Jak się zabić, by zmartwychwstać…” spełni rolę rozdziału O Autorze

3a mniejszy

Doświadczam po to, by się tym dzielić

Moi drodzy

Wróciłem z podróży po Wyspach Cooka i Nowej Zelandii i przepadłem bez wieści. To znaczy przepadłem na blogu, bo w życiu swoim mocno aktywny byłem przez te ostatnie dwa miesiące. Może to się wydać wielu przesadne, ale w moim odczuciu faktycznie nie miałem ostatnio przestrzeni do tego, by robić kolejne wpisy. Oczywiście, gdybym się pewnie zorganizował, to znalazł by się i czas. Nie mam usprawiedliwienia. Mam za to trzy artykuły, jakie napisałem i jakie zostały opublikowane. Zamieszczam link do pierwszego z nich. Ukazał się na stronie magazynu KMag. O czym? O Wyspach Cooka. Zainteresowanych zapraszam do lektury. Pomyślałem, że to dobry temat na wakacje.
Udanych wakacji Wam życzę : – )

http://k-mag.pl/artykul/wyspy-cooka-raj-dla-hedonistow-2/

Do piekła jest najbliżej z Nowej Zelandii

Byłem grzeczny, więc poleciałem do Piekła

„…Lecz „nic to” – śmierć, czy „nic to” – życie?
Potyczki, zwady i miłostki?
Do nieba leci Mały Rycerz,
Do nieba jest najbliżej – z Polski…” – śpiewał mój ukochany mistrz pióra, czarodziej słowa, tytan intelektu Jacek Kaczmarski.

 

To ja sobie dzisiaj pośpiewam z dużo mniejszym kunsztem, ale za to z bliską mi skłonnością do przekory, o tym jak z Nowej Zelandii jest blisko do piekła. Diabeł musiał upodobać sobie to miejsce, skoro tak blisko powierzchni umiejscowił swoje podziemne królestwo. A kto zwykł zapierać się, że tylko niebo takie super, a co od pana ciemności pochodzi to grzech, sromota, na które jeno krzyżyk i woda święcona, to proszę sobie popatrzeć.

rot6

 

 

 

rot5 rot8

Zatoka obfitości

Jest takie miejsce w Nowej Zelandii, gdzie szczególnie uwidaczniają się wszelkie zjawiska geotermalne. Zlokalizowane są one wszystkie w okolicy miasta Rotorua, w regionie o pięknej nazwie Bay of Plenty. I faktycznie mnóstwo tu tego wszystkiego. Bulgoczące błota, gorące rzeki, gotujące się jeziorka, syczące z wnętrza ziemi gazy, buchająca ze skał para, szumy i pomruki, tryskające w niebo gejzery i pewien stawik, który miał dla mnie ogromne znaczenie.

rot2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zamiast się dowiadywać, doświadczaj

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze wieże WTC piętrzyły się dumnie nad nowojorskim Manhattanem, umyśliłem sobie, że chcę pracować w Magazynie Turystycznym „Podróże”. Od dostępnego mojej pamięci „zawsze” zupełnie porąbany byłem na punkcie piękna świata, jego różnorodności, bogactwa kultur, języków, zwyczajów ludzi, zjawisk przyrody. Chciałem odkrywać, poznawać, docierać, zdobywać, dotykać, stawać się częścią, doświadczać wymiany, poczuć, posmakować, wtapiać się, a jednocześnie być w drodze. A właśnie. Wyobraźcie sobie, że wypożyczyłem parę dni temu samochód. Stoję sobie i patrzę na niego dzień po tym jak pisałem o chodzeniu i tych całych oświeconych mądrościach, a tu nagle mój wzrok przykuwa napis nad tablicą rejestracyjną : – ) No sami zobaczcie:

rot12

 

A wracając do Magazynu Turystycznego „Podróże”. No wymarzyłem sobie, wierzyć nie śmiałem…, a własnie, że śmiałem i śmiało napisałem do Pani ówczesnej red. nacz. Danuty Zdanowicz. I choć nie do redakcji, to do działu reklamy mnie przyjęli, bo wykształcenie miałem marketingowe. A co to ma wspólnego z Nową Zelandią? A ma, bo pierwszy numer „Podróży” do którego załatwiałem reklamy, i załatwiłem : – ) to był numer z tematem przewodnim… napięcie rośnie… No… Nowa Zelandia, a na okładce zdjęcie… pewnego stawiku, który miał dla mnie ogromne znaczenie. Jesteśmy już coraz bliżej rozwiązania tej wielowątkowej, zagmatwanej historii.

A co tam kieliszek, a co tam wiadro – cały staw

Stawik nazywa się Champagne Pool i faktycznie woda w nim buzuje, jak szampan. Wtedy, gdy ten numer się ukazał, to było dla mnie wielkie święto, bo to pierwszy numer „Podróży” za mojej kadencji, rozumiecie, ja w „Podróżach”, moje marzenie, w numerze moje reklamy, no i ta Nowa Zelandia, i ten cały basen szampana na tę okoliczność mojego święta. Czytałem każdą literkę tego numeru po kilka razy. Wymarzyłem wtedy sobie, że tam kiedyś pojadę, do tej Nowej Zelandii, w związku z którą rozpoczął się wtedy nowy okres w moim życiu. Dzięki temu, że mnie wtedy przyjęto do „Podróży” zacząłem pracować w mediach. Po „Podróżach” były kolejne wydawnictwa. A w jednym z nich poznałem moją cudowną, kochaną żonę. Moje życie wtedy, gdy pozwoliłem sobie na „wysiłek” pójścia za głosem moich marzeń diametralnie uległo zmianie. Przestawiłem zwrotnicę. I powiem wam, że to nie tylko wtedy. Przyjrzałem się mojemu życiu, jestem w kontakcie z moimi klientami w coachingu. Zawsze wtedy, gdy pozwalamy sobie na taki zdecydowany krok w zgodzie z sobą, to zwrotnica się przestawia i ma to ogromny, korzystny wpływ na nasze życie. Echhh… Aż mnie zatyka wzruszenie… A może to odór tych wszystkich tutejszych wyziewów? Cała okolica śmierdzi zepsutymi jajami. Ech panie diabeł, może by tak kąpiel… Ja wziąłem takową w gorącej rzece uprzednio namydliwszy się dokładnie zawilgoconą białą skałą zdrapaną ze ścian jaru w którym rzeka płynie – oczywiście za namową miejscowych Maorysów, za namową których do tego wrzątku wszedłem. Mówią, że za takie kuracje ludzie w kąpieliskach Polynesian Spa w Rotorua ciężko płacą, a tu przyroda za darmo rozdaje, jak tym fokom ryby w ławicach, o których wcześniej pisałem.

rot9

Pozwoliłem sobie na pójście za głosem moich marzeń i przyjechałem do Nowej Zelandii. I stoję w Wai O Tapu, około 30 km na południe od Rotorua, a przede mną on, największy na świecie kieliszek szampana, i to na gorąco : – ) Cheers – za zdrowie tych, którzy pozwalają sobie na to, by przestawiać zwrotnice.

rot4 rot7

 

Niebo, czy piekło dumam wieczorem? Do nieba w sumie i tak po śmierci pójdę, bo jestem dobrym człowiekiem, więc może by tak bliżej piekła za życia? Diabeł słysząc to podekscytowany w ekstazie aż… hmm… no sami zobaczcie, jak potrafi podniecić się diabeł:

rot11

True You soon

Na dworze Franciszka Józefa cicho, mroczno i chłodem wieje

FJ and me

 

(Nie)unikniona zagłada

Szczęście mi sprzyja, bo właśnie dotarłem do Franz Josef i jeszcze nie pada. Bez zbytniego ociągania się biegnę 9 km do lodowca spływającego z wysoka, bo aż od Mt. Cook, najwyższego szczytu NZ. Co prawda ostatnimi laty język lodowca się cofa, ale i tak wciąż robi wrażenie. Biegnę, bo niebo coraz groźniej wygląda, a prognozy są bezwzględne i nie pozostawiają złudzeń. Jestem już tuż pod nim. Monumentalny, mroczny, zjawiskowy. Wygląda to tak, jakby Biblijny Potop miał za chwilę połknąć nie tylko mnie, ale cały świat. Jak już pisałem język się cofa, więc jest nadzieja : – ) choć tuż po moim powrocie (wróciłem autem z miłą parą hindusów z Mumbai’u) lunął totalny deszcz. Jak nie z gór, to z góry. No chyba jednak ten potop jest nieunikniony : – ) Póki co wyrok odroczony. Franz zamienił się w słup soli… to znaczy w język lodu. Sodoma i Gomora : – ) Chociaż parę dni temu widziałem na aucie jakichś hipisów taki napis: If you don’t sin it means that Jesus died for nothing : – ).

FJ Glacier 1 FJ 2

 

(Nie)my podziw

I jeszcze kilka zdjęć z drogi, bo po co tu słowa.

tasman sea 4 tasman sea 1 tasman sea 2 tasman sea 3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(Di)abel Tasman

Nie będę pisał więcej, bo potrzebuję się przygotować. Jutro ruszam na szlak – Abel Tasman Geat Walk, jeden z 8 Wielkich Szlaków Nowej Zelandii. Zasięgu tam nie ma, więc odezwę się dopiero za 4 dni. Przez ten czas tylko ja, plecak, namiot i oszałamiająca przyroda północno-zachodnich rubieży Wyspy Południowej.

Pozdrawiam z Nelson

True You soon

W mieście królowej byłem królem życia, a nawet bezdomnym biedakiem

mil 12

Ciśnienie wysoko ponad normę to tutaj norma

Ci co lubią zaszaleć jadą do Queenstown bo to mekka dla szalonych, chcących pobyć szalonymi lub ich poudawać. Stąd, jak mawiają miejscowi, jak pisują w folderach reklamowych, powtarzają po folderach w przewodnikach, wywodzi się idea skakania w przepaść z przywiązaną do nóg liną. Nie wierzcie, bo są sobie tu na Południowym Pacyfiku takie piękne wyspy, które nazywają się Vanuatu i to tam miejscowi od setek lat w ramach rytuałów inicjacyjnych skaczą ze specjalnie zbudowanych do tego celu konstrukcji z lianą uwiązaną do nogi. No ale niech im będzie, że stąd. Nie ważne skąd, ale ważne, że można i to naprawdę w spektakularnych okolicznościach przyrody. Ale to nie wszystko, bo i z samolotu z przeszkoloną osobą towarzyszącą da się tu wyskoczyć, i polatać balonem, na paralotni, w helikopterze i super szybką motorówką wąskim kanionem popływać. Queenstown to niekwestionowana stolica adrenalinowych atrakcji, a przynajmniej tak piszą w folderach i przewodnikach, bo już od lat tym podobne rozrywki serwowane są np. w popularnym Nelson. No nie ważne, ważne, że i ja tu byłem i korzystając z uprzejmości organizatorów tych przyjemności trochę adrenaliny wyprodukowałem. Najbardziej wiarygodną i dysponującą najlepiej rozbudowaną ofertą firmą jest tu chyba @realjourneys i z nich korzystając doświadczałem większości atrakcji. Bardzo dobrze zorganizowani z nowoczesną infrastrukturą, kulturą i wiedzą zatrudnionych tu ludzi. Jest też taka firma, co się specjalizuje w adrenalinowych przeżyciach, nazywa się po maorysku Ngai Tahu,  i specjalizuje się między innymi w pływaniu wspomnianą już super szybką łodzią Jetboat po kanionie rzeki Shotover. Tak przy okazji to nawet sama Jej Wysokość Królowa Elżbieta tu była, przy okazji serdeczne życzenia zdrowia dla zacnej jubilatki : – ), co prawda nie pływała, ale już następcy tronu Kate Middleton i książę William jak najbardziej tak.

shotover jet 1 sm

 

Gorące życie mroźnych nocy

I tacy nabuzowani naturalnymi dopalaczami turyści nie mogą spać, więc balują do rana w lokalnych przybytkach nocnego życia. Wyludnione w dzień miasto ożywa wieczorem. Zapełniają się niezliczone knajpki, muzyka na żywo płynie z głośników i miesza się ze sobą w swoistej kakofonii, która jest jednak jakaś taka przyjemna, uzasadniona, na miejscu.

Królowa gór

A miejsce urzeka. Pięknie położne jest to Queenstown, na brzegu jednego z niezliczonych w tym regionie górskich jezior. Za plecami miasta wznoszą się sięgające nieba szczyty. Miasto ciągnie się urokliwie wzdłuż jeziora, jest maleńkie, kameralne, na niższych wzgórzach rozsiane domki świecą wieczorem dopełniając jego piękna. Queenstown to również baza wypadowa do okolicznych atrakcji. Stąd miłośnicy wędrówek ruszają na szlaki. Najważniejsze z nich, kilkudniowe, zaliczające się do grona tzw. Great Walks of NZ to Kepler, Routeburn i uważany za jeden z najpiękniejszych szlaków świata Milford.

mil 14

Naj naj naj

Turyści uwielbiają różne  „naje”. Wystarczy, że coś jest naj, albo zostało tak chociaż nazwane, a już turystyka rozwija się tam świetnie, ludzie pędzą, płacą, robią zdjęcia i są dumni, że byli w jakimś naju, stali koło naja, dotykali naja, no w ogóle naje rządzą. Do Milford nie trzeba wcale iść szlakiem 4 dni. można też tam pojechać autobusem z Queenstown. Na piechotę szkoda czasu, bo to jedyne 300 km. Co to jest Milford Sound? Miejscowi, ich foldery i przepisujące foldery przewodniki nazywają go którymś tam cudem natury na świecie. Nie jest wcale soundem, bo soundy powstają wskutek wrzynania się w ląd wody morskiej gotowymi trasami wytworzonymi przez uchodzące do morza rzeki. Jest fiordem, czyli takim głębokim śladem po przejściu lodowca, który wypełnił się morską wodą. To czemu się mówi, że sound? Bo ktoś tak kiedyś powiedział i tak już zostało, bo się przyjęło. Samo życie : – ) Ileż my takich gotowców w życiu mamy i powtarzamy, bezrefleksyjnie, no bo skoro tak jest, to znaczy że prawda i już.

mil 5

A wracając do Milford Sound, to ów fiord : – ) otoczony jest jak na fiord przystało monumentalnymi górami, po których co krok spada jakiś wodospad. Można tam wsiąść na statek i popłynąć, pozachwycać się, porobić zdjęcia. Ze względu na to. że skały pionowo wbijają się w wodę i pod powierzchnią również pionowo suną jeszcze ze trzysta metrów, statki mogą dziobem wręcz dotknąć pionowej ściany, a gdy to robią pod wodospadem turyści mają wielką i mokrą uciechę.

mil 13Od bogactwa do biedy nie jest daleko, w Queenstown jakieś 200 metrów

Pisałem dużo, załatwiałem kolejne atrakcje, może i dla was jakiś tekst zaległy na bloga, no sporo godzin z komputerem w hotelu, w którym właśnie mieszkałem. Doba skończyła się już sporo temu, ale zajęty, pochłonięty, zapamiętały pisałem do upadłego i myślałem, że jak skończę, to sprawy załatwię, kolejną noc zaklepię, bo w sumie w drogę już tego dnia miałem ruszać, ale coś wypadło, potwierdzili że mnie na jakąś kolejną atrakcję zapraszają, więc zostałem. No wstaję wreszcie, idę do recepcji i mówię, żeby się cieszyli, bo jeszcze jedną noc u nich spędzę. Na to miły pan mnie informuje, że mu przykro, że nie mieli pojęcia i że się cali wyprzedali i nie ma miejsca. Niezrażony myślę sobie, że to nawet dobrze, bo inny hotel poznam i będę miał szersze rozeznanie. Idę do kolejnego i tam mówią to samo, następny także, i inny, i już obszedłem, a potem to już obdzwoniłem wszystkie tanie, średnio tanie, lekko drogie, drogawe, mocno przesadzone, wypasione, cenowo porąbane, i wszędzie ta sama odpowiedź. Jest późny wieczór, już nigdzie się stąd nie dostanę. Ale jak to tak? No co jest? Noc zapadła, a ja błąkam się po trzech na krzyż ulicach i mocno myślę, co zrobić, bo nocy tu się na ławce nie przesiedzi. Za zimno, wieczorem temperatura o tej porze roku, a mamy piękną złotą jesień właśnie, tak tak piękną złotą jesień, ze złotych liści utkaną, i z czerwonych, pomarańczowych, rudych, purpurowych. Wielokrotnie słyszałem jak starsi mawiali, że niema na świecie takiego drugiego kraju, gdzie by ów cud natury podziwiać się dało. Złota jesień to Złota Polska Jesień, bo tylko w naszym kraju takie liście się robią. No nie tylko.

tss 10

 

 

 

 

 

 

 

 

Jesień zatem w NZ a w górskim Queenstown zimno jest nocami. Krążę, myślę i trochę tak śmiesznie, bo dopiero co super atrakcjami dnie powypełniane, a tu nagle, w jednej chwili błąkam się jak bezdomny, bo tak naprawdę teraz bezdomny jestem i nie mam gdzie głowy położyć i czym się przykryć i dachu nikt swojego udzielić mi nie chce. Wchodzę do sklepów, pytam na ulicy, proszę w hotelach o chociaż jakiś kawałek podłogi. Nie ma zgody, nie ma pozwolenia, przepisy zabraniają. Wreszcie do azjatyckiej knajpki wchodzę. Mówię, że taka jest sprawa. Chłopak z dziewczyną myślą i mówią, że jest tak szansa, że w takim jednym hotelu po ósmej wieczorem już nikogo z obsługi nie ma , goście sami sobie radzą. Że mogę tam iść i na piętrze w kuchni jakoś się umościć. Idę więc zacny pan jeszcze chwilę temu, jak złodziej się skradam do nie swojego hotelu, przez nikogo nie zapraszany, wchodzę, ukradkiem w pokoju z telewizorem pośród gości siadam, pozdrawiam, wymieniam z niektórymi niezobowiązujące zdania i jak jeden z nich swobodnie coraz bardziej się gnieżdżę na sofie. Jakiś film leci, potem kolejny, w tej kuchni co miała być pusta ciągle ktoś się kręci. Wreszcie powoli się wykruszają, rozchodzą do swoich pokoi. Niestety kilku zabawowych koleżków siedzi wciąż, coś tam sobie popalają i spać im się nie chce. Siedzimy, gadamy, bo im się bardzo chce gadać i nie śpię. Wreszcie i oni już miękną, Rocky 2 się skończył, poszli spać. Wygodnie na sofie przed telewizorem w pokoju wypoczynkowym jakiegoś hostelu pospałem w cieple do rana. Rankiem wymknąłem się szczęśliwy cały, że noc w cieple przetrwałem.

Potem poszedłem do tych chińskich dzieciaków podziękować serdecznie, że z kwitkiem nie odesłali, że podrzucili pomysł, o którym w przewodnikach i reklamowych folderach nie piszą. Może i dobrze, bo by mi ktoś inny zajął moją sofę.

mil 21

Dużo radości i wdzięczności naodczuwałem się właśnie tej nocy, że Chińczycy pomogli, że sofa, że fajny wieczór przed telewizorem z ciekawymi ludźmi, że po angielsku, że sofa a nie podłoga w kuchni, że z poduszek z sofy można złożyć kilkuczęściową kołderkę, że mi ciepło, że miałem ufność, że jakość to będzie i jakoś to było, fajnie zupełnie, nieprzewidywanie, zaskakująco, do końca nie wiadomo, a jednak. W mieście królowej spałem tej nocy najlepiej, czułem się po królewsku, doceniałem każdą chwilę i prawdziwie na niej skoncentrowany czułem w sobie ogromną wdzięczność – to ona zaprosiła mnie do komnat, to ona pościeliła wyjątkowo dla mnie królewskie łoże z baldachimem. Tak sobie idę rano po tej nocy chodnikiem wzdłuż sklepowych wystaw i wzrok mój przykuwa sentencja – autor Conrad Anker – poniżej:

True You soon

conrad wiedział co mówił

Kościół Chrystusowy zatrząsł się w posadach, rozsypał się i wyludnił

christchurch ghost city 1

Przerażająca pustka

Pusto na ulicach, nikogo na chodnikach, wokół straszą mroczne oczodoły okien porzuconych domów. Plączemy się po centrum miasta z Francuzem Haroldem, którego poznałem w drodze. Żywego ducha. Jest wieczór, szukamy jakiejś knajpki, czegokolwiek, gdzie można coś zjeść. Nie ma. Wokół przygnębiający widok. Jakieś budynki, które kiedyś były kamienicami dbającymi o urok najbardziej Angielskiego z miast Nowej Zelandii, zachowały jedynie partery, nad którymi piętrzą się nieregularne kikuty drutów zbrojeniowych, cegieł, betonu i drewna. Wokół rozległe, puste przestrzenie. Żartujemy z kwaśnymi minami, że przynajmniej z miejscami parkingowymi nie mają tutaj kłopotu. Niegdyś dumna katedra na głównym placu strzelająca ku niebu dwiema wieżami, dziś wygląda jak podarta na strzępy chałupina z dwiema głębokimi ranami po zawalonych wieżach. Brzydko tu i przygnębiająco. Na dodatek siąpi deszcz i robi się dosyć chłodno. Brzydotę miasta pogłębiają niezliczone budowy, dźwigi, rusztowania, metalowe konstrukcje budowanych naprędce biurowców. Rozmawiałem z miejscowymi o tym co tu się dzieje po tym co się stało. Ludzie mówią, że nie ma zbyt wielu chętnych na mieszkanie tutaj, choć władze lokalne kuszą jak mogą. Mnóstwo ludzi wyprowadziło się. Wiele firm przeniosło swoje siedziby głównie do Auckland. Teraz to miasto firm budowlanych. Więcej tu panów w pomarańczowych kamizelkach i żółtych kaskach i różnych śniadych odcieniach skóry, niż mieszkańców.

christ 4

 

Ziemia pokazała niebu, kto tu rządzi

22 lutego 2011 roku w godzinach lunchu ziemia zatrzęsła się pod Christchurch. Nie potrzebowała wcale dużo czasu, by zrównać niegdyś piękne, drugie co do wielkości miasto Nowej Zelandii ze swoim poziomem. Zginęło prawie 200 osób, większość z nich to pracownicy budynku Canterbury Television CTV, który zawalił się i stanął w płomieniach. Nie było to pierwsze trzęsienie ziemi w tym mieście. Raptem rok wcześniej nawiedziło ono miasto, które jeszcze nie zdołało się po nim podnieść. To było zbyt wiele dla jego mieszkańców. Wielu z tych, którzy przeżyli nie chciało czekać na kolejną tragedię.

christ 3

 

Ogrody wiecznie żywe

Na tyłach Canterbury Museum, znajduje się ciągnący się aż ku brzegom rzeki Avon, obejmujący 30 hektarów, piękny Ogród Botaniczny. Naprawdę oaza i to nienaruszona trzęsieniem ziemi oaza, raj w środku piekła. Ponad 10 000 gatunków roślin, pięknych, starych drzew, których korzenie pozwoliły im przetrwać. Ogród jest wypielęgnowany, kwitną w nim niezliczone kwiaty, no naprawdę chce się tam być, a wręcz nie wychodzić, przeczekać i najlepiej jakimś balonem, albo helikopterem odlecieć z Christchurch i raczej tu nie wracać.

christ 6

True You soon

Kaikoura – raj dla podglądaczy, czyli 20 metrowy olbrzym z wielką głową pełną spermy

kaiko i plecak

Mokre sny

Winien wam pewnie jestem pewne wyjaśnienia. Faktycznie pojechałem tam, nie ukrywam, że bardzo chciałem je zobaczyć. Naprawdę są wielkie i nie wstydzę się tego powiedzieć, bardzo podniecił mnie ich widok. Marzyłem o tym, śniłem o nich i były to mokre sny. A miejsce, w którym można je podglądać – spektakularne, oszałamiające, bajkowe.

Po naszemu nazywają się kaszaloty. To największe wieloryby z zębami. Oj tak, z zębami, które u największych osobników, u dojrzałych samców dorastają do 40 cm. Po angielsku nazywają się Sperm Whale, a to dlatego, że w ich wielkich głowach, które stanowią nawet 1/3 rozmiaru całego ciała znajduje się substancja, płynny wosk, który nazywa się spermaceti. Wielorybnicy prawie je wytrzebili ze względu na tę spermę właśnie, bo ludzie używali jej do wyrobu świec, palili nią w lampach olejowych i przygotowywali z niej różnie lubrykanty, tak tak, może nawet takie lubrykanty : – ). No a że zapotrzebowanie było duże, to kaszalotów było coraz mniej.

kaiko sun rise

Wielka dziura

Co robią te piękne stworzenia w tym miejscu? I dlaczego żyją sobie tak blisko brzegu, bo zaledwie około 1,5 do 3 km od plaży? Otóż tu, na wschodnim wybrzeżu Wyspy Południowej Nowej Zelandii jest uskok płyty tektonicznej, co sprawia, że w tym miejscu jest już ponad 1,3 km głębokości. Ciepła woda miesza się tu z zimną, a dzięki temu jest tu zatrzęsienie kalmarów, kałamarnic, ośmiornic, jakimi żywią się te olbrzymy. Nie pogardzą również płaszczką, czy różnymi rybami żyjącymi w ogromnych ławicach. Zjadają również kałamarnice olbrzymie, które występują w tych wodach. Dowody na walki, jakie z nimi toczą widoczne są na ich ciałach w postaci rozległych ran, jakie często można obserwować. Taki wieloryb potrafi zanurkować na głębokość przekraczającą 2,2 km, a pod wodą wytrzymuje nawet do godziny. Ale potem musi się wynurzyć, taki to już los ssaka. I dzięki temu właśnie mogłem je sobie popodglądać.

ja boat kaikoura

Wielka trójka

Widziałem trzy wieloryby. Dwa kaszaloty i jednego humbaka, czyli po angielsku humpbacka. Nazwa wzięła się od garba na grzbiecie, który można podziwiać, gdy ten sobie leży na powierzchni i strzela w powietrze gejzerami.

kaiko rano

Kaikoura

Malowniczo położona, maleńka, klimatyczna mieścinka wciśnięta pomiędzy Pacyfik, a monumentalne pasmo górskie, którego szczyty sięgają wysokości 2 600 m n.p.m. To jedno z kilku zaledwie miejsc na świecie, gdzie tak wysokie góry znajdują się tak blisko linii brzegowej.

whale watch

Cisza przed burzą

Wieloryby można oglądać z  pokładu nowoczesnych łodzi obsługiwanych przez firmę Whale Watch. Kapitanowie są specjalnie przeszkoleni i wyposażeni w sprzęt do echolokacji morskich olbrzymów. Znakomicie znający te wody i zwyczaje wielorybów pracownicy tej firmy gwarantują spragnionym podglądaczom, że wieloryba zobaczą. Jeśli nie uda się, to 80% ceny biletu jest zwracane po powrocie na ląd. My mieliśmy szczęście i piękną pogodę. Trzy wieloryby, to wynik ponadprzeciętny. Początkowo nie udawało się. Krążyliśmy, nasłuchiwaliśmy i nic. Przewodnik, który na pokładzie opowiada dużo o wielorybach, ich zwyczajach, budowie, zachowaniach (a wie o czym mówi, bo pracuje tu jako naukowiec prowadzący badania nad wielorybami i dorabia sobie w Whale Watch), w pewnym momencie już mało przekonującym głosem zaczął mówić o powodach tej ciszy i zachęcał do fotografowania albatrosów olbrzymich, ptaków o największym zasięgu skrzydeł, które sobie pływały na wodzie i zdawały się drwić ze zgrai zapaleńców wiszących na balustradach z nieustannie włączonymi aparatami. Kilka fałszywych alarmów, kilka niespełnionych nadziei, aż nagle jest, wynurzył się jakieś 500 metrów od nas. Super szybka łódź pomknęła ku błyszczącej się w porannym słońcu fontannie. Jesteśmy, pstrykami, kręcimy filmy, zachwyt, uniesienie, okrzyki entuzjazmu. Ogromne, 20 metrowe, dłuższe od naszej łodzi cielsko leży na powierzchni wody tuż obok nas. Japończyk mówi, że po wyjściu z wielkiej głębokości wieloryb tak jakby sobie trochę zasypia i spokojnie oddycha, dotlenia się. Trawa to kilka minut. W pewnej chwili nasz przewodnik uczula byśmy przygotowali aparaty… i nagle cielsko daje nura, a nad wodę, jak maszt unosi się ogromny ogon, szerszy niż ja wysoki i majestatycznie, jak rufa Titanica, zapada się pod wodę.

whale 1

Potem był drugi i trzeci, a zachwyt za każdym razem równie świeży i przejmujący. Gdy ogon startował pionowo w górę, tu znowu możecie sobie poskojarzać : – ), ludzie w spontanicznym zachwycie bili brawo, oczywiście ci, którzy nie byli zajęci utrwalaniem tego na cyfrowych dyskach, większość była.

dolphins 1

Delfinem na setkę

Na koniec popłynęliśmy bliżej brzegu, gdzie szaleństwo opanowało uczestników zupełne, bo nagle znaleźliśmy się w miejscu, w którym zostaliśmy otoczeni przez niezliczone stada delfinów – gatunek po angielsku zwany Dusky Dolphin, co po naszemu znaczy ciemny, albo nawet śniady. Były ciemne, a brzuszki miały białe. Wiem to stąd, że nie tylko całymi zgrajami płynęły po obu stronach łodzi, nie tylko za nami i przed nami, ale też jak piłki skakały co chwilę nad wodę, kręciły piruety, salta, potrójne tuluby, podwójne aksle i inne figury. Było ich ze sto, albo więcej, zatrzęsienie, chmara.

kaiko fur-seal

Damy w futrach

Na skałach wzdłuż brzegu armia wylegujących się fok, gatunek z angielska zwany fur seal, bo faktycznie te foki miały futra, z których kiedyś ludzie robili sobie futra. Więc domyślacie się, że jeszcze zupełnie niedawno były na wymarciu, bo ludzi dużo, a kto by nie chciał mieć modnego, foczego futerka. Ostatnie lata to czas odbudowywania kolonii i wzrost liczebności. I to naprawdę spektakularny wzrost. Gdzie nie spojrzysz to foki, wszędzie foki, leżą i burczą. A jak podejdziesz za blisko, to biada ci, bo są naprawdę bardzo agresywne i mogą dotkliwie pokąsać. Więc z daleka proszę.

whale 4

Dobrym nasieniem się dzielę

Miejsce idealne, wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. Kaikoura – będę tu wracał i zabierał tu tych wszystkich, którzy mają w sobie żyłkę podglądacza, którzy nie wstydzą się z pasją przyglądać zniewalającej naturze, którzy na własnym ciele chcą poczuć bryzę  wytrysku z głowy Sperm Whale’a : – )

A jakby taka bryza trafiła w jakieś niepowołane miejsce? Ciekawe jakie z tego by mogły być dzieci? Pewnie podobne do tych co się opychają w fast foodach.

True You soon

ICF event, Northern New Zealand Chapter, Ponsonby, Auckland

icf auckland 3

Wieczorem wziąłem udział w comiesięcznym spotkaniu coachów należących do ICF Chapter Asia South Pacific. Warsztat poświęcony był dwóm pierwszym kluczowym kompetencjom ICF – Setting the Foundations. Zostałem tam zaproszony przez szefową ICF Northern Chapter Alyson Keller. Super ludzie, dobra atmosfera, zaangażowanie, otwartość. Wszyscy chętnie wymieniali się swoim doświadczeniem, dzielili rozwiązaniami, które sami stosują i dla nich działają. Przyjęli mnie bardzo serdecznie, nawiązałem sporo kontaktów.

icf auckland 2

Dzisiaj jeszcze mam indywidualne spotkanie na lunchu z Alyson. Wieczorem ruszam do Wellington, gdzie spotykam się z Szefem ICF na Nową Zelandię. Robię sobie takie osobiste rozeznanie w lokalnym rynku coachingu. Cel? Hmm : – )

Spotkanie ICF Northern odbyło się w bardzo mi się podobającej dzielnicy miasta Ponsonby, która malowniczo położona jest na zboczach wulkanu : – ) Tak tak, wulkanu. Jedego z 50 wuklanów znajdujących się w granicach miasta Auckland. Kilka zdjęć z Vermont Street. Ostatnie z nich to oczywiście Downtown by Night.

True You soon

ponsonby 4

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ponsonby 3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ponsonby 1 auckland by night

Lazy Sunday on Rarotonga, Cook Islands Christian Church, South Pacific

church 8

Niedziela to dzień szczególny na wyspie Rarotonga. Zamiera ruch na ulicy, zamknięte są wszystkie sklepy, odświętna atmosfera udziela się wszystkim jej mieszkańcom. Nawet w resortach czuć odmianę, bo śniadania podawane zwykle do 11.00, w niedzielę serwowane są tylko do 9.30. Powód jest jeden i kluczowy: o 10.00 idzie się do kościoła. Do jakiego? Do jednego z wielu kościołów chrześcijańskich, a jest ich tu doprawdy wiele.

Tydzień temu byłem na nabożeństwie w kościele Świętych Dnia Ostatniego. Dzisiaj czas na Kościół Chrześcijański Wysp Cooka. Naprawdę ciekawe doświadczenie. Msza prowadzona jest częściowo w języku angielskim, a częściowo w lokalnym maoryskim. Niesamowite wrażenie robi śpiew damsko – męskiego churu, na głosy, z ogromną werwą, pasją. Pieśni głęboko osadzone w kulturze lokalnej, polinezyjskiej, z charakterystycznym pohukiwaniem mężczyzn, jakby bojowe nawoływania. No naprawdę ściany kościoła zbudowanego z koralowego kamienia trzęsą się, a ciało moje pokrywa się gęsią skórką. Po mszy organista dopełnia kielich wzruszenia, gdy solo wykonuje piękny utwór głosem, który niechybnie mógłby zawojować światową scenę muzyki soul, czy r’n’b.

Po koncercie uczestnicy zapraszani są osobiście przez pastora na poczęstunek. Stół zastawiony łakociami, ludzie gromadzą się, rozmawiają, pozdrawiają. Gospodyni poczęstunku opowiada o historii kościoła, który otwarty został już w 1841 roku – jak na tutejsze warunki to oznacza, że należy do najstarszych na wyspie.

Na małym skrawku lądu koegzystuje w ścisłym sąsiedztwie ogromna różnorodność wyznań, sposobów postrzegania, własnych wersji, poglądów, tradycji. Koegzystują w pokoju, wzajemnej akceptacji. Te wszystkie treści wypowiadane i wyśpiewywane podczas ich nabożeństw brzmią dzięki temu dużo bardziej autentycznie. Jeden starszy Pan, jakiego tu poznałem, z pochodzenia europejczyk, który spędził na wyspie ponad dwadzieścia lat, powiedział mi tak: Wiesz, oni tutaj są z natury usposobieni pokojowo. Oni mają tu taką swoją wspólną Trójcę Świętą: tańczyć, śpiewać i cieszyć się życiem.

Air Raro, Rarotonga, Jewish and local friends, Island host, Hollywood on Aitutaki

sea change view

A zacznę od tego Hollywood. A było to tak… Amerykanie wylądowali na wyspie Aitutaki w czasie drugiej wojny światowej, konflikt z Japonią na Pacyfiku. No i sobie tu stacjonowali, czyli obijali się i nie mieli co ze sobą zrobić, więc zbudowali drogę, po której wczoraj jeździłem na rowerze. Miejsce w którym mieli swoją bazę nazwali dla swojskiego się w nim czucia Hollywood, a nad wjazdem do bazy napisali Welcome to Hollywood. Tabliczka ze zdjęcia oryginalna nie jest, ale lokalizacja jak najbardziej. Skąd wiem? Powiedział mi o tym stary Irlandczyk, którego poznałem, a który na wyspie mieszka od 20 lat.

dinner at sea change 2

Dzisiaj wróciłem na Raro. Oczywiście od razu spotkałem się z Isabellą i Tyronem. Zamieszkałem w pięknym domku należącym do uroczego Sea Change Villas. Naprawdę cudowne miejsce, fantastycznie położone, znakomicie pomyślane, bardzo wysoki standard, mnóstwo ujmujących „bajerów”. No niedługo się zastanawialiśmy. Będzie party. Zaprosiliśmy taką przemiłą parę Izraelczyków, których poznałem w Aitutaki Lagoon i leciałem z nimi samolotem. Przygotowania, zakupy, świeża rybka od Diane, warzywa, owoce z lokalnego bazarku, dobre nowozelandzkie wino i… oto jestem gospodarzem przyjęcia na Rarotondze ; – ) Ludzie przychodzą, pukają, otwieram, pełnię rolę gospodarza : – ) No miłe to : – )

sea change dinner sea change dinner 2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I tak nam zleciał dzień i wieczór w cudownej atmosferze, na rozmowach i śmiechu : – ) Taka mieszanka kultur, sposobów postrzegania świata, poczucia humoru, wspomnień, przygód, stylów życia… Moje ulubione doświadczenia, które naprawdę znakomicie budują nasze wewnętrzne bogactwo jeśli tylko pozwolimy sobie się na takie doświadczenia otworzyć i z nich czerpać. No ja sobie pozwalam i bardzo to cenię.

dinner at sea change 3

 

Cudowny dzień. Morze się wścieka na rafie, palmowe liście szeleszczą w ogrodzie, wiatr monotonnie śpiewa do snu. Cały wdzięczny za życie kładę się spać.

True You soon