Prywata, czyli co robię gdy nic nie robię na północy Nowej Zelandii w Coromandel i Bay of Islands

auckland last pic

Czas dla siebie

Zwolniłem. Poczułem, że moja podróż zbliża się do końca. Często mówię moim słuchaczom i piszę moim czytelnikom o podróży, jako o metaforze naszego życia – banalne i przez wielu używane porównanie. No ale co zrobić, skoro naprawdę pasuje. Choć różnie bywa z objawami. U mnie pojawia się najpierw samotność, a raczej samotniczość, czyli taka wersja bycia samym, która nie jest dopustem bożym, ale wyborem, którego dokonałem osobiście, z którego korzystam dla siebie i innych, darem, za który jestem wdzięczny. Kocham swoją samotniczość, zabiegam o nią, sycę się nią, pływam w niej, czerpię z niej, przesiąkam nią, by móc potem nią emanować wśród ludzi i dla ich dobra.

auckland - tairua

Miłość bez trudu

Swoją samotniczość przeżywam w Coromandel. To półwysep, który znajduje się około 150 km na wschód od Auckland. Wymarzone miejsce na długie weekendy i wakacje mieszkańców największego miasta Nowej Zelandii. Trudno się w nim nie zakochać, a że ja nie miałem ochoty na trud, to się zakochałem. Cudowne miejsce, wymarzone na wypoczynek, ma taką właśnie atmosferę, powolną, słoneczną, ciepłą.

Zwłaszcza na Hot Water Beach, gdzie gorące źródła znajdują się tuż pod powierzchnią piasku plaży. Ludzie przychodzą tu rano, bo przestrzeń plaży nad gorącymi źródłami nie jest wcale taka wielka, więc kto pierwszy, ten lepszy. To znaczy, kto pierwszy, ten będzie miał możliwość rozpoczęcia porannego rytuału. Łopatka i kopiemy swój własny dołek, basenik, wanienkę. Dół wypełnia się wodą, gorącą, taką, że aż parzy. Każdy ma swoją łopatkę, można je tu pożyczyć, i każdy ma swój dołek. Dołki są różne, mniejsze i większe, głębsze i płytsze, zależne od woli i zaangażowania kopiących wczasowiczów. Leżymy, ja się wprosiłem do jakiegoś JAFA (Just Another Fuckin’ Aucklander – jak pieszczotliwie określają tu mieszkańców Auckland pozostali mieszkańcy Nowej Zelandii). Najpierw wykopałem dołek z zimną wodą i zaproponowałem mu, że można zrobić kanał i dopuścić mojej zimnej do jego ciepłej i będzie idealna. Pomysł padł na podatny grunt i ja padłem do największego baseniku na plaży.

auckland - hot water beach

Cały Coromandel to góry porośnięte pięknym, subtropikalnym lasem, które spływają w spektakularny sposób do Oceanu. Ludzie mieszkają i wypoczywają na styku morza i spływających do niego gór. W głębi półwyspu panuje niezmącony spokój. Tam znajduje się mnóstwo świetnych szlaków dla miłośników dzikiej przyrody, przygody, samotniczości i łażenia, albo jeżdżenia po górach – jest taka trasa, ubita, ziemna droga przez środek półwyspu, spektakularna, niesamowita, pokręcona, jak zmienne losy człowiecze.

auckland - coromandel

 

 

 

 

Bay of Islands

Również senna okolica, a zwłaszcza teraz, czyli jesienią. Pomarańcze i cytryny dojrzewają właśnie na drzewach. Turystów niezbyt wielu. Puste plaże. Na prom do Russell wchodzi ledwie kilka osób. Na końcu początek. Jestem tu, gdzie to wszystko właśnie się zaczęło. Najstarszy budynek w Nowej Zelandii, najstarszy hotel, garbiarnia skór, która zamieniła się w pierwszą drukarnię świętych książek. Waitangi, Deklaracja Niepodległości, Traktat z wodzami lokalnych Maoryskich plemion. Początek państwowości. Nowa Zelandia – 1835 rok. Początek. Jedna z najbardziej dojrzałych demokracji świata. Bez zaszłości. Budowana na zdrowym pniu potężnego drzewa Kauri. Znakomicie prosperująca gospodarka, prawa, wolności, równouprawnienie kobiet, jeden z najlepszych na świecie systemów edukacji, wysoki poziom życia, otwartość na drugiego człowieka, wzajemna akceptacja. Czasem trudna, wymagająca, ale polubownie prowadzona wspólnota z rdzennymi mieszkańcami tych ziem. Rany przeszłości leczą się z czasem, w oparciu o dobre rozwiązania i decyzje, uwzględniające potrzeby zainteresowanych. Dwie kultury wzajemnie z siebie czerpią, jedni zapewniają korzenie, a drudzy gałęzie, z których dojrzałe owoce spadają na ich wspólną ziemię.

auckland - russell

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Paihia życia

Samotniczość tak zwykle się dopełnia. Poznaję wspaniałych ludzi, by móc być z nimi z pełni siebie. Razem bawimy się tak, że noc się miesza z dniem, w wirze radości tańczymy zapamiętale, droga mleczna nocą wyraźna jak nigdzie wiruje teraz nad naszymi głowami, by znów się rozmyć, jak dym ognisk nad obozami Maorysów. Mężczyźni tańczą Haka, kobiety tańczą wraz nimi, szaleńczy, dziki taniec wolności. Emanacja nieskrępowanej pasji życia. Boją się tylko ci, którzy się boją życia. Na koniec? Na początek? Co zostaje? Nie musisz niczego zostawiać. Weź ze sobą wszystko, czego ci potrzeba teraz. Teraz!!!…

Jestem : – ) – z powrotem w Polsce.

True You soon

W środku aktywnego wulkanu – White Island, Bay of Plenty, North Island, New Zealand

wi13

Wrrrrrrrrrrrrr

Wczesnym rankiem, w blasku wschodzącego słońca wsiadamy w Whakatane na łódź i wypływamy w morze. Bezchmurne niebo, niezbyt wysokie fale lekko, przyjemnie kołyszą. Panuje obezwładniająca atmosfera relaksu, jest nawet trochę sennie.

Po co mi jakieś mantry przy porannej medytacji, przecież wystarczy porządny silnik diesla firmy Honda i już jestem w transie. Przypomina mi to odkurzacz, który włączaliśmy z żoną, gdy chcieliśmy uśpić naszą córkę, kiedy była niemowlęciem. Te wszystkie jednostajne dźwięki działają na nas w taki kojący sposób, bo przypominają naszej głębokiej pamięci czasy prenatalne – w brzuchach mam nam tak jednostajnie buczało – cała tajemnica transu. Tam czuliśmy się bezpiecznie. Łakniemy tego poczucia, bo wciąż nam go podświadomie w życiu brak. Na bardzo wiele sposobów, zwykle głupich i nieskutecznych, staramy je sobie zapewnić. Z tej potrzeby niezaspokojonej stworzyliśmy cały nasz system społeczny, dążności, aspiracje, starania, ambicje, alianse, związki, rodziny, używki, lodówki, kasty, gówniane żarcie, pieniądze, cywilizacje, przepisy, religie, święte sakramenty, tytuły naukowe, broń, sądy, wyroki i wojny. Potrzeba bezpieczeństwa jest najsilniejszym imperatywem determinującym nasze postępowanie, tyle że jej zaspokojenia w większości poszukujemy na zewnątrz, w świecie, który nas otacza, w innych ludziach, a jedyną możliwością jest zbudowanie poczucia bezpieczeństwa w sobie. Czy da się to zrobić? Da się. Jak? A to już temat na zupełnie inne doświadczenia. Nie zapominajmy, że jestem na łodzi i sobie oddycham w oparach spalonej ropy.

Wodne pluszaki

A więc siedzimy i koimy się ale nie wypada być takimi ukojonymi, bo to przecież może być nuda, a nuda jest niedopuszczalna i niemile widziana. Zatem członkowie załogi podchodzą do uczestników wyprawy, zagadują, opowiadają, żartują, ożywiają rozmową ten nietakt. Ludzie więc angażują się w obrosłe kanonami społecznymi mielenie językami. No wreszcie jest jak trzeba – wszyscy gadają. Entuzjazm eksploduje po chwili, gdy zostajemy wręcz osaczeni przez stado około 20 delfinów – common dolphin, czyli zwyczajne, choć dla mnie niezwykłe – które zaczynają płynąć wzdłuż burt, skakać nad powierzchnię wody, ścigać się z nami, ewidentnie bawić się naszym towarzystwem.

wi2

Koniec żartów

Niedługo później zaczyna się. Ci, co nas tak zapamiętale zagadywali, przynoszą na pokład dwa wielkie wory. W jednym z nich są żółte kaski, a w drugim czarne maski. Każdy ma założyć swoje. Zaczynają się bardzo szczegółowe instrukcje co do tego jak mamy się zachowywać, co robić, a czego nam kategorycznie nie wolno. Tych instrukcji zabraniających jest zdecydowanie najwięcej. Przybijamy do wyspy, nad którą unoszą się kłęby dymu, jak nad fabrycznym kominem, który nie podlega ścisłym restrykcjom opisanym przez jaką dyrektywę Unii Europejskiej. Pontonem ze statku przedostajemy się na ląd. Oto stanąłem właśnie na gorącym gruncie wyspy – aktywnego wulkanu, który ostatnią erupcję zaliczył w zeszłym tygodniu. Tak, tak, nie kilka lat temu, ale w zeszłym tygodniu i wciąż jest bardzo niespokojny. Szumi, buczy, trzeszczy, piszczy, wyje. Chmury dymu i wżerające się w płuca opary siarki sprawiają, że wszyscy, którzy jeszcze nie założyli masek zaczynają panicznie kaszleć. Krajobraz… no właśnie, jak określić ten krajobraz? Ciężko to z czymś porównać. Unikalny, spektakularny, baśniowy, ale to z jakichś mrocznych baśni, filmów sience-fiction, Obcy z Sigourney Weaver, czy coś w tym rodzaju. Jesteśmy w środku krateru żywego, wzburzonego wulkanu. Drugi poziom zagrożenia. Przewodniczka rusza pierwsza, by ocenić czy da się iść dalej. Wraca, co oznacza, że możemy ruszać.

wi11 wi14

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podróż do wnętrza ziemi

Wewnętrzne ściany i dno krateru pokryte są pyłem, który poświadcza o ostatniej erupcji. Wszędzie w koło ziemia dosłownie pali się nam pod stopami. Dochodzimy do krawędzi, do miejsca, z którego wydobywa się ten dym widoczny na dziesiątki kilometrów. Jądro ziemi, fantastyczny spektakl, którego ni jak nie potrafię opisać. Kosmiczne przeżycie, nierealne wręcz, magiczne. Przewodnicy coś mówią, ale nikt ich nie słucha. Z tego transu nikt nie chce się dać wyrwać. Stoimy oczarowani, wpatrzeni w środek ziemi, jakby w samych siebie. Piekło? Niebo? W tej chwili – czy to ma jakieś znaczenie?

wi15 wi17

True You soon

Do piekła jest najbliżej z Nowej Zelandii

Byłem grzeczny, więc poleciałem do Piekła

„…Lecz „nic to” – śmierć, czy „nic to” – życie?
Potyczki, zwady i miłostki?
Do nieba leci Mały Rycerz,
Do nieba jest najbliżej – z Polski…” – śpiewał mój ukochany mistrz pióra, czarodziej słowa, tytan intelektu Jacek Kaczmarski.

 

To ja sobie dzisiaj pośpiewam z dużo mniejszym kunsztem, ale za to z bliską mi skłonnością do przekory, o tym jak z Nowej Zelandii jest blisko do piekła. Diabeł musiał upodobać sobie to miejsce, skoro tak blisko powierzchni umiejscowił swoje podziemne królestwo. A kto zwykł zapierać się, że tylko niebo takie super, a co od pana ciemności pochodzi to grzech, sromota, na które jeno krzyżyk i woda święcona, to proszę sobie popatrzeć.

rot6

 

 

 

rot5 rot8

Zatoka obfitości

Jest takie miejsce w Nowej Zelandii, gdzie szczególnie uwidaczniają się wszelkie zjawiska geotermalne. Zlokalizowane są one wszystkie w okolicy miasta Rotorua, w regionie o pięknej nazwie Bay of Plenty. I faktycznie mnóstwo tu tego wszystkiego. Bulgoczące błota, gorące rzeki, gotujące się jeziorka, syczące z wnętrza ziemi gazy, buchająca ze skał para, szumy i pomruki, tryskające w niebo gejzery i pewien stawik, który miał dla mnie ogromne znaczenie.

rot2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zamiast się dowiadywać, doświadczaj

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze wieże WTC piętrzyły się dumnie nad nowojorskim Manhattanem, umyśliłem sobie, że chcę pracować w Magazynie Turystycznym „Podróże”. Od dostępnego mojej pamięci „zawsze” zupełnie porąbany byłem na punkcie piękna świata, jego różnorodności, bogactwa kultur, języków, zwyczajów ludzi, zjawisk przyrody. Chciałem odkrywać, poznawać, docierać, zdobywać, dotykać, stawać się częścią, doświadczać wymiany, poczuć, posmakować, wtapiać się, a jednocześnie być w drodze. A właśnie. Wyobraźcie sobie, że wypożyczyłem parę dni temu samochód. Stoję sobie i patrzę na niego dzień po tym jak pisałem o chodzeniu i tych całych oświeconych mądrościach, a tu nagle mój wzrok przykuwa napis nad tablicą rejestracyjną : – ) No sami zobaczcie:

rot12

 

A wracając do Magazynu Turystycznego „Podróże”. No wymarzyłem sobie, wierzyć nie śmiałem…, a własnie, że śmiałem i śmiało napisałem do Pani ówczesnej red. nacz. Danuty Zdanowicz. I choć nie do redakcji, to do działu reklamy mnie przyjęli, bo wykształcenie miałem marketingowe. A co to ma wspólnego z Nową Zelandią? A ma, bo pierwszy numer „Podróży” do którego załatwiałem reklamy, i załatwiłem : – ) to był numer z tematem przewodnim… napięcie rośnie… No… Nowa Zelandia, a na okładce zdjęcie… pewnego stawiku, który miał dla mnie ogromne znaczenie. Jesteśmy już coraz bliżej rozwiązania tej wielowątkowej, zagmatwanej historii.

A co tam kieliszek, a co tam wiadro – cały staw

Stawik nazywa się Champagne Pool i faktycznie woda w nim buzuje, jak szampan. Wtedy, gdy ten numer się ukazał, to było dla mnie wielkie święto, bo to pierwszy numer „Podróży” za mojej kadencji, rozumiecie, ja w „Podróżach”, moje marzenie, w numerze moje reklamy, no i ta Nowa Zelandia, i ten cały basen szampana na tę okoliczność mojego święta. Czytałem każdą literkę tego numeru po kilka razy. Wymarzyłem wtedy sobie, że tam kiedyś pojadę, do tej Nowej Zelandii, w związku z którą rozpoczął się wtedy nowy okres w moim życiu. Dzięki temu, że mnie wtedy przyjęto do „Podróży” zacząłem pracować w mediach. Po „Podróżach” były kolejne wydawnictwa. A w jednym z nich poznałem moją cudowną, kochaną żonę. Moje życie wtedy, gdy pozwoliłem sobie na „wysiłek” pójścia za głosem moich marzeń diametralnie uległo zmianie. Przestawiłem zwrotnicę. I powiem wam, że to nie tylko wtedy. Przyjrzałem się mojemu życiu, jestem w kontakcie z moimi klientami w coachingu. Zawsze wtedy, gdy pozwalamy sobie na taki zdecydowany krok w zgodzie z sobą, to zwrotnica się przestawia i ma to ogromny, korzystny wpływ na nasze życie. Echhh… Aż mnie zatyka wzruszenie… A może to odór tych wszystkich tutejszych wyziewów? Cała okolica śmierdzi zepsutymi jajami. Ech panie diabeł, może by tak kąpiel… Ja wziąłem takową w gorącej rzece uprzednio namydliwszy się dokładnie zawilgoconą białą skałą zdrapaną ze ścian jaru w którym rzeka płynie – oczywiście za namową miejscowych Maorysów, za namową których do tego wrzątku wszedłem. Mówią, że za takie kuracje ludzie w kąpieliskach Polynesian Spa w Rotorua ciężko płacą, a tu przyroda za darmo rozdaje, jak tym fokom ryby w ławicach, o których wcześniej pisałem.

rot9

Pozwoliłem sobie na pójście za głosem moich marzeń i przyjechałem do Nowej Zelandii. I stoję w Wai O Tapu, około 30 km na południe od Rotorua, a przede mną on, największy na świecie kieliszek szampana, i to na gorąco : – ) Cheers – za zdrowie tych, którzy pozwalają sobie na to, by przestawiać zwrotnice.

rot4 rot7

 

Niebo, czy piekło dumam wieczorem? Do nieba w sumie i tak po śmierci pójdę, bo jestem dobrym człowiekiem, więc może by tak bliżej piekła za życia? Diabeł słysząc to podekscytowany w ekstazie aż… hmm… no sami zobaczcie, jak potrafi podniecić się diabeł:

rot11

True You soon

Na dworze Franciszka Józefa cicho, mroczno i chłodem wieje

FJ and me

 

(Nie)unikniona zagłada

Szczęście mi sprzyja, bo właśnie dotarłem do Franz Josef i jeszcze nie pada. Bez zbytniego ociągania się biegnę 9 km do lodowca spływającego z wysoka, bo aż od Mt. Cook, najwyższego szczytu NZ. Co prawda ostatnimi laty język lodowca się cofa, ale i tak wciąż robi wrażenie. Biegnę, bo niebo coraz groźniej wygląda, a prognozy są bezwzględne i nie pozostawiają złudzeń. Jestem już tuż pod nim. Monumentalny, mroczny, zjawiskowy. Wygląda to tak, jakby Biblijny Potop miał za chwilę połknąć nie tylko mnie, ale cały świat. Jak już pisałem język się cofa, więc jest nadzieja : – ) choć tuż po moim powrocie (wróciłem autem z miłą parą hindusów z Mumbai’u) lunął totalny deszcz. Jak nie z gór, to z góry. No chyba jednak ten potop jest nieunikniony : – ) Póki co wyrok odroczony. Franz zamienił się w słup soli… to znaczy w język lodu. Sodoma i Gomora : – ) Chociaż parę dni temu widziałem na aucie jakichś hipisów taki napis: If you don’t sin it means that Jesus died for nothing : – ).

FJ Glacier 1 FJ 2

 

(Nie)my podziw

I jeszcze kilka zdjęć z drogi, bo po co tu słowa.

tasman sea 4 tasman sea 1 tasman sea 2 tasman sea 3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(Di)abel Tasman

Nie będę pisał więcej, bo potrzebuję się przygotować. Jutro ruszam na szlak – Abel Tasman Geat Walk, jeden z 8 Wielkich Szlaków Nowej Zelandii. Zasięgu tam nie ma, więc odezwę się dopiero za 4 dni. Przez ten czas tylko ja, plecak, namiot i oszałamiająca przyroda północno-zachodnich rubieży Wyspy Południowej.

Pozdrawiam z Nelson

True You soon

One Foot Island, Aitutaki Lagoon, Cook Islands, South Pacific

on boat lagoon

Skąd ta nazwa One Foot się wzięła?

Dawno, dawno temu do laguny wpłynęły vaka (łodzie) wrogo nastawionych wojowników. Bez zbędnych powitań zaczęli zabijać lokalnych mieszkańców. Przeważali liczebnie i nie mieli ochoty brać żadnych jeńców. Ojciec z synem zdołali umknąć z wioski i ruszyli łodzią ku najodleglejszemu krańcowi laguny. Kilku wojowników dostrzegło oddalającą się łódź i ruszyło za nią. Przewaga jaką mieli uciekinierzy pozwoliła im dotrzeć do ostatniej w lagunie wyspy. Ojciec spodziewał się, że nie zdołają uciec pościgowi. Wpadł więc na pomysł. Zdecydował, że weźmie na ręce syna tuż przy samej łódce. Zaniósł go do wielkiego, rozłożystego drzewa, kazał wspiąć się najwyżej jak potrafi, ukryć w gęstej koronie i czekać tam bez ruchu aż będzie bezpieczny. Syn schował się, a ojciec ruszył w poprzek wyspy. Wojownicy również przybili do brzegu i już pędzili przez wyspę tropem zostawionych w piasku śladów. Na przeciwległym krańcu wyspy dopadli ojca i zabili go, a ciało zostawili na plaży. Z poczuciem spełnionego obowiązku wrócili do swojej łodzi i odpłynęli. Nie wiedzieli, że chłopiec siedzi na drzewie, bo jedyne ślady jakie dostrzegli należały do jego taty.

 

Właśnie stamtąd wróciłem. Kilka zdjęć zamieszczam poniżej. Nie chcę więcej pisać. Niech zdjęcia popiszą za mnie.

True You soon

akuiami motu 2 akuiami motu krabik 2 na palmie 3 one foot 4c

Grafik się spina… na ostatni guzik : – )

lublin 12

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zdj. zrobione podczas jednego z moich ostatnich spotkań – Lublin – Izba Coachingu

Moi drodzy

Piszę, bo obiecywałem kontynuację cyklu o przekonaniach, a zamilkłem. Z pewnością do niego wrócimy, bo temat ważny  i na co dzień z moimi klientami nad przekonaniami pracuję, bo zwykle się okazują kluczowym czynnikiem więżącym, utrudniającym, uniemożliwiającym realizację tego, czego by chcieli. Potrafią być źródłem problemów, z którymi się ludzie zmagają nie mając pojęcia o tym, co te problemy produkuje i jak się z nich wyzwolić. No po prostu od przekonań wszystko się zaczyna i na nich wszystko może się skończyć, również większość procesów rozwojowych, które nie potrafią spotykać przekonań, identyfikować ich i trwale neutralizować, jeśli szkodzą, stają na drodze, przeszkadzają.

Czemu się ostatnio nie odzywam, nie piszę?

Mam taką trochę kumulację, która wypełnia mi czas niemalże całkowicie. Przykładem niech będzie ten i najbliższy tydzień, kiedy codziennie prowadzę jakiś warsztat, szkolenie, wykład, a do tego sesje coachingowe, sprawy związane z wydaniem książki, no i przygotowania do mojej wyprawy, która już niedługo, a tematów organizacyjnych sporo. Dokąd wyprawa? Do mojego miejsca na ziemi ; – ) Będę jeszcze o niej pisał.

Póki co zapraszam na spotkanie ze mną. Opowiem o podróżach, mojej 6 letniej włóczędze głównie po Azji południowej w kontekście książki Naga Asu – to już wkrótce, 15 marca, Wileńska 3, godzina 19.00.

16 marca prowadzę warsztat otwarty na Ursynowie, Braci Wagów 20, godzina 18.00 – poświęcony Wizerunkowi i Komunikacji Marki Osobistej

17 marca o 17.00 – Uniwersytet Warszawski na Krakowskim Przedmieściu – mówię o odkrywaniu własnej autentyczności w kontekście realizacji pierwszego etapu mojego programu True You

Szczegóły tych wydarzeń znajdziecie na moim FanPage na FB

True You Soon : – )

I znów te przekonania

psc sp 6

Już kilka razy o nich pisałem i to nie tylko tu, na blogu, ale też w różnych magazynach, mówiłem o nich w wywiadach, podczas warsztatów, które prowadzę, w trakcie wystąpień. Dlaczego? Nie mam o czym mówić?

Wracam do nich, bo moje doświadczenie w indywidualnej pracy z człowiekiem, wnioski z warsztatów, pracy z grupami i zespołami pokazują, że jest to kluczowy czynnik naszego powodzenia w życiu, jego jakości, charakteru relacji jakie budujemy z innymi, naszej skuteczności, poziomu satysfakcji, poczucia spełnienia, sytuacji finansowej, rodzinnej itp. itd.

Mówię i piszę o przekonaniach również dlatego, że zauważam, iż ludzie wciąż potrzebują elementarnej wiedzy na ich temat. Tak wiele osób nie zdaje sobie z nich sprawy, nie jest w stanie ich identyfikować, nie poświęca im uwagi żyjąc życiem nieświadomym, reaktywnym, do bólu zautomatyzowanym w oparciu o te właśnie przekonania. Wyobrażenia o sobie, świecie i innych ludziach nazywają rzeczywistością, albo prawdą. Skoro tak, to w nią wierzą, nią się posługują. I jest im to na rękę, bo te ich prawdy wiążą się ściśle z tzw. strefami komfortu, w jakich żyją i chcą żyć niezależnie od tego czy ten komfort im służy, czy nie. Dużo wygodniej jest przecież odpowiedzialność za trudności jakie się im przytrafiają znajdować w czynnikach zewnętrznych, czynić innych odpowiedzialnymi za swoje emocje…

Przekonania składają się u nas na cały, rozległy system naszego pojmowania świata. Kształtują naszą percepcję od początku naszego życia. Uwielbiają się potwierdzać, więc zmuszają nas do tego, byśmy niezwykle wybiórczo kierowali naszą percepcję ku temu, co jest z nimi zgodne. Zamykamy swoje uszy i oczy na to, co do nich nie pasuje, co mogłoby im zaprzeczać. Dostrzegamy w tym co nas otacza zwykle to, co chcemy bądź raczej jesteśmy w stanie dostrzec. Korzystamy w ten sposób tylko z mocno ograniczonej palety stających przed nami możliwości. Nie potrafimy wyłowić szans nawet wtedy, gdy leżą centralnie na naszej drodze. Pomijamy, wypieramy, obchodzimy to wszystko, co nie pasuje do naszej, zwykle nieświadomej układanki, z jakiej opacznie wydaje nam się, że jesteśmy zbudowani. Jeśli przekonania mają charakter ograniczający, stają się metaforycznymi kulami  u naszych nóg.

Dopóki nie zdajemy sobie z nich sprawy, to właśnie one rządzą naszym życiem. Pamiętaj, że przyczyny są wewnątrz ciebie, na zewnątrz, w twoim życiu doświadczasz tylko ich efektów. Jakie przyczyny, takie życie. Dobra wiadomość jest taka, że nad przekonaniami można pracować, można je identyfikować, neutralizować, gdy są ograniczające i wyzwalać te, które mogą sprawić, że zaczniesz iść przez życie w oparciu o dostęp do pełni swojego potencjału.

I o tym chcę pisać. Zachęcam do odwiedzin na moim blogu, bo w najbliższych dniach trochę pojawi się treści na ten temat. Oczywiście wiedza nie zastąpi własnego doświadczenia pracy w towarzystwie osoby wspierającej ale myślę, że lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć, choć wielu może mieć zupełnie odmienne przekonania na ten temat : – ) Dlaczego? O tym też wkrótce napiszę.

kto przeżywa efekt, ten osiąga swój sukces

Na podsumowanie 6 kroków programu True You – załączam krótki film, w którym jest o efektach i korzyściach z realizacji procesu odkrywania własnej autentyczności i budowania świadomej marki osobistej. Z pewnością dużo jest też o stylu mojej pracy, tym co ważne, co przynosi efekty, na co w pracy z człowiekiem zwracam szczególną uwagę bazując na latach coachingowych doświadczeń we wspieraniu ludzi w procesach rozwojowych. Sami zobaczcie:
https://www.youtube.com/watch?v=d8FzIQie7As

Krok IV – Spełniaj

Przyszedł czas na krok VI budowania świadomej marki osobistej – SPEŁNIAJ. Obejrzyj film, w którym go przybliżam.

https://www.youtube.com/watch?v=bJgRQrfyj_k

True You – krok V

psc 10

Czas na piąty krok procesu budowania świadomej marki osobistej – OGŁOŚ, czyli jej komunikację. Zapraszam na krótki film, w którym z wykorzystaniem metafory przybliżam ten temat:
https://www.youtube.com/watch?v=wRA16eOpxcM