Czas dla siebie
Zwolniłem. Poczułem, że moja podróż zbliża się do końca. Często mówię moim słuchaczom i piszę moim czytelnikom o podróży, jako o metaforze naszego życia – banalne i przez wielu używane porównanie. No ale co zrobić, skoro naprawdę pasuje. Choć różnie bywa z objawami. U mnie pojawia się najpierw samotność, a raczej samotniczość, czyli taka wersja bycia samym, która nie jest dopustem bożym, ale wyborem, którego dokonałem osobiście, z którego korzystam dla siebie i innych, darem, za który jestem wdzięczny. Kocham swoją samotniczość, zabiegam o nią, sycę się nią, pływam w niej, czerpię z niej, przesiąkam nią, by móc potem nią emanować wśród ludzi i dla ich dobra.
Miłość bez trudu
Swoją samotniczość przeżywam w Coromandel. To półwysep, który znajduje się około 150 km na wschód od Auckland. Wymarzone miejsce na długie weekendy i wakacje mieszkańców największego miasta Nowej Zelandii. Trudno się w nim nie zakochać, a że ja nie miałem ochoty na trud, to się zakochałem. Cudowne miejsce, wymarzone na wypoczynek, ma taką właśnie atmosferę, powolną, słoneczną, ciepłą.
Zwłaszcza na Hot Water Beach, gdzie gorące źródła znajdują się tuż pod powierzchnią piasku plaży. Ludzie przychodzą tu rano, bo przestrzeń plaży nad gorącymi źródłami nie jest wcale taka wielka, więc kto pierwszy, ten lepszy. To znaczy, kto pierwszy, ten będzie miał możliwość rozpoczęcia porannego rytuału. Łopatka i kopiemy swój własny dołek, basenik, wanienkę. Dół wypełnia się wodą, gorącą, taką, że aż parzy. Każdy ma swoją łopatkę, można je tu pożyczyć, i każdy ma swój dołek. Dołki są różne, mniejsze i większe, głębsze i płytsze, zależne od woli i zaangażowania kopiących wczasowiczów. Leżymy, ja się wprosiłem do jakiegoś JAFA (Just Another Fuckin’ Aucklander – jak pieszczotliwie określają tu mieszkańców Auckland pozostali mieszkańcy Nowej Zelandii). Najpierw wykopałem dołek z zimną wodą i zaproponowałem mu, że można zrobić kanał i dopuścić mojej zimnej do jego ciepłej i będzie idealna. Pomysł padł na podatny grunt i ja padłem do największego baseniku na plaży.
Cały Coromandel to góry porośnięte pięknym, subtropikalnym lasem, które spływają w spektakularny sposób do Oceanu. Ludzie mieszkają i wypoczywają na styku morza i spływających do niego gór. W głębi półwyspu panuje niezmącony spokój. Tam znajduje się mnóstwo świetnych szlaków dla miłośników dzikiej przyrody, przygody, samotniczości i łażenia, albo jeżdżenia po górach – jest taka trasa, ubita, ziemna droga przez środek półwyspu, spektakularna, niesamowita, pokręcona, jak zmienne losy człowiecze.
Bay of Islands
Również senna okolica, a zwłaszcza teraz, czyli jesienią. Pomarańcze i cytryny dojrzewają właśnie na drzewach. Turystów niezbyt wielu. Puste plaże. Na prom do Russell wchodzi ledwie kilka osób. Na końcu początek. Jestem tu, gdzie to wszystko właśnie się zaczęło. Najstarszy budynek w Nowej Zelandii, najstarszy hotel, garbiarnia skór, która zamieniła się w pierwszą drukarnię świętych książek. Waitangi, Deklaracja Niepodległości, Traktat z wodzami lokalnych Maoryskich plemion. Początek państwowości. Nowa Zelandia – 1835 rok. Początek. Jedna z najbardziej dojrzałych demokracji świata. Bez zaszłości. Budowana na zdrowym pniu potężnego drzewa Kauri. Znakomicie prosperująca gospodarka, prawa, wolności, równouprawnienie kobiet, jeden z najlepszych na świecie systemów edukacji, wysoki poziom życia, otwartość na drugiego człowieka, wzajemna akceptacja. Czasem trudna, wymagająca, ale polubownie prowadzona wspólnota z rdzennymi mieszkańcami tych ziem. Rany przeszłości leczą się z czasem, w oparciu o dobre rozwiązania i decyzje, uwzględniające potrzeby zainteresowanych. Dwie kultury wzajemnie z siebie czerpią, jedni zapewniają korzenie, a drudzy gałęzie, z których dojrzałe owoce spadają na ich wspólną ziemię.
Paihia życia
Samotniczość tak zwykle się dopełnia. Poznaję wspaniałych ludzi, by móc być z nimi z pełni siebie. Razem bawimy się tak, że noc się miesza z dniem, w wirze radości tańczymy zapamiętale, droga mleczna nocą wyraźna jak nigdzie wiruje teraz nad naszymi głowami, by znów się rozmyć, jak dym ognisk nad obozami Maorysów. Mężczyźni tańczą Haka, kobiety tańczą wraz nimi, szaleńczy, dziki taniec wolności. Emanacja nieskrępowanej pasji życia. Boją się tylko ci, którzy się boją życia. Na koniec? Na początek? Co zostaje? Nie musisz niczego zostawiać. Weź ze sobą wszystko, czego ci potrzeba teraz. Teraz!!!…
Jestem : – ) – z powrotem w Polsce.
True You soon